Mieszkańcy Vanuatu, oceanicznego państwa na północ od Nowej Kaledonii, nie spodziewali się, że pewnego dnia staną się bohaterami pierwszych stron gazet na całym świecie. Jednak nie byłaby to w sumie zła wiadomość. Większy rozgłos oznaczałby, że zamieszkała przez 244 tys. mieszkańców wyspiarska kraina może spodziewać się wzrostu wizyt zagranicznych turystów, których pieniądze stanowią jeden z filarów gospodarki kraju.
Wieści nie były jednak takie, których mogliby oczekiwać właściciele hoteli i niewielkich barów umieszczonych na “rajskich” plażach okolicznych wysp. Organizacja Narodów Zjednoczonych zbadała bowiem ostatnie poczynania vanuatuańskiego rządu, który zdecydował się przenieść ludność jednej z wysp archipelagu w inne miejsce. Powód, dla którego tak zrobiono był całkiem racjonalny. Tegua – bo tak nazywała się rzeczona wysepka – leży w newralgicznym punkcie, który narażony jest na skutki tropikalnych cyklonów, które przemieszczają się w kierunku odległej o ponad 2 tysiące kilometrów Australii.
Pierwsi uchodźcy klimatyczni
Przez ostatnie lata ilość oraz siła wichur nawiedzających wyspę była tak duża, że cyklicznie zalewane były domy, gaje palmowe, pola, uprawy i budynki użyteczności publicznej. Rok do roku sytuacja pogarszała się, dlatego rząd państwa (niepodległego od 1980 roku) zdecydował się na przesiedlenie mieszkańców wyspy w rejony o bardziej umiarkowanej pogodzie.
Tym samym ludność Tegui stała się pierwszymi uznanymi przez ONZ uchodźcami klimatycznymi – ludźmi, którzy na skutek zmian klimatu musieli opuścić swoje dotychczasowe domostwa.
Przykład wyspy Tegua to tylko wierzchołek lodowej góry problemów, z którymi na skutek zmian klimatu borykają się mieszkańcy wysp Oceanii. Inne z nich – Tuvalu już dzisiaj na mocy specjalnego porozumienia z rządem Nowej Zelandii ewakuuje swoich obywateli na jej terytorium. Umowa przewiduje, że każdego roku 75 obywateli małego, wyspiarskiego kraju znajdzie schronienie w większym, któremu zalanie, póki co nie zagraża.
Zdaniem uczonych, którzy od lat analizują kwestię podnoszenia się poziomu mórz na świecie, problem będzie tylko narastał, a informacji o klimatycznych uchodźcach, którzy musieli zostawić swoje dotychczasowe życie będzie więcej i więcej. Tylko w rejonie Oceanii na poziomie 1 m n.p.m. mieszka prawie 200 milionów ludzi. Jeśli kolejne lata sprawią, że ich wyspy nie będą nadawały się do zamieszkania, trudno nawet wyobrazić sobie skalę kryzysu, jaki wywołają migracje uchodźców.
Żeby dobrze zrozumieć, dlaczego zmiany klimatu na Ziemi, a zwłaszcza proces przegrzania klimatu, mają wpływ na podnoszenie się poziomu wód, trzeba wiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza: globalny wzrost temperatury prowadzi do zwiększania się objętości mas wody na Ziemi co prowadzi do występowania jej z brzegów. Ta sama wysoka temperatura prowadzi do topienia się lodowców. Druga: topienie się lodowców jest w stanie podnieść poziom oceanów na świecie, ale mówimy tutaj tylko o lodowcach (lądolodach) kontynentalnych, na przykład na Grenlandii czy Zachodniej Antarktydy.
Kilka więcej metrów to koniec dla cywilizacji
Stopienie się wspomnianych dwóch sprawiłoby, że poziom wody na świecie podniósłby się odpowiednio o 7 metrów (Grenlandia) i 5 metrów (Antarktyda Zachodnia). Oczywiście lodowce nie topią się w jednym momencie, ale stopniowo, przez lata. Naukowcy badają ten proces i dochodzą do coraz bardziej jednoznacznych wniosków. Okazuje się bowiem, że proces ten może zachodzić szybciej niż do tej pory przypuszczaliśmy.
Prowadzący jedne z takich badań prof. Steve Nerem z University od Colorado w Boulder twierdzi, że szybkość zjawiska topienia się lodowców Grenlandii i Antarktydy jest dwa razy większa w stosunku do dotychczasowych przewidywań.
„Przyspieszenie to, napędzane głównie przez topnienie lodowców na Grenlandii i na Antarktydzie, może sprawić, że całkowity przyrost poziomu morza do 2100 roku w porównaniu do wcześniejszych przewidywań będzie dwa razy większy i wyniesie 60 – zamiast 30 cm” – alarmuje naukowiec.
Ekspert przyznał jednocześnie, że dotychczasowe szacunki, które były używane przez naukowców przez ostanie ćwierć wieku mogą mocno się zdezaktualizować.
„Jest to niemal na pewno ostrożna kalkulacja. Nasza ekstrapolacja zakłada, że poziom wód w przyszłości nadal będzie się zmieniał tak, jak przez ostatnie 25 lat. Biorąc pod uwagę tak duże zmiany, jakie widzimy dzisiaj w pokrywach lodowych, jest to jednak mało prawdopodobne” – dodaje prof. Nerem.
Biorąc pod uwagę fakt, że klimat Ziemi ociepla się na skutek działania człowieka, można prognozować, jak średnia temperatura globu skorelowana jest z poziomem wód. Ostrożne szacunki naukowców (w tym badaczy skupionych wokół IPCC – Intergovernmental Panel on Climate Change) wskazują, że przy wzroście temperatury o 1 stopień woda podniesie się o kilka metrów, przy dwóch stopniach o kilkanaście, przy trzech – o ponad 25 metrów. Każdy kolejny stopień oznacza jeszcze wyższą wartość potencjalnego wzrostu.
Zmiany w poziomie wód to jednak nie tylko problem wdzierania się wody tam, gdzie do tej pory (przynajmniej za czasów naszej cywilizacji) jej nie było. Zmiana temperatury akwenów skutkuje rozregulowaniem prądów morskich oraz wzmożonym występowaniem sztormów i huraganów.
Około 2,7 miliarda ludzi mieszka nad morzami i oceanami świata. Część z nich w bezpośredni sposób zagrożona jest skutkami podnoszenia się poziomu wody, część tylko pośrednio, ale skutki narastającego problemu odczują jedni i drudzy. Także Polska. Problemy niewielkich państw położonych na drugim końcu globu mogą wydawać się mało istotne z punktu widzenia Europejczyka, jednak nic nie wskazuje na to, żeby Stary Kontynent miał w jakikolwiek sposób nie doświadczyć skutków podnoszenia się poziomu wody.
Jak zmieni się świat po stopieniu lodowców?
Naukowcy z Centrum Lodu i Klimatu Instytutu Nielsa Bohra Uniwersytetu w Kopenhadze są autorami modelu komputerowego, którego zadaniem było oszacowanie wpływu zmian klimatu Ziemi na oceany w dłuższej skali czasu. Efektem prac naukowców są badania, które wskazują, że trend wzrostu poziomu mórz nie cofnie się przez najbliższe 500 lat.
Recz jasna trzeba brać poprawkę na fakt, że długoterminowe badania obciążone są błędami, jednak nawet na podstawie tych, którymi dysponujemy możemy stwierdzić, że w ciągu najbliższych kilkuset lat poziom wody podniesie się przynajmniej o metr. Nawet gdyby z dnia na dzień ludzkość przystała emitować gazy cieplarniane, to puszczone w ruch koło zamachowe zmian klimatu nie zatrzyma się od razu. Lodu na Ziemi nie przestanie ubywać, a woda nie przestanie się podnosić.
“Nawet gdyby w jakiś cudowny sposób udało się zahamować globalne ocieplenie, a nawet je cofnąć, poziom oceanów w ciągu najbliższych stuleci i tak będzie rósł, ponieważ proces topnienia lodów Arktyki i Antarktyki cechuje duży bezwład i muszą minąć wieki, aby ewentualnie udało się go odwrócić” – wyjaśnia prof. Aslak Grinsted kierujący zespołem z Kopenhagi.
Podnosząca się woda stwarza tak spektakularne zagrożenie dla kształtu istnienia obecnej cywilizacji, że trudno nawet wyobrazić sobie skutki, jakie niesie za sobą zalanie terenów przybrzeżnych i położonych poniżej poziomu morza. Na długiej liście miast i obszarów, które na pewno zostaną zalane znajdują się takie miasta i regiony jak: Wenecja, Nowy Jork, Londyn, Szanghaj, Gdańsk, Delta Missisipi, Nilu, Dunaju, Floryda, Bangladesz, Holandia czy Żuławy Wiślane. Oczywiście nie stanie się to nagle, ale na skutek naporu kolejnych sztormów, które będą wydzierały ląd miastom. Oprócz ofiar ludzkich i zniszczeń słona woda doprowadzi do degradacji obszarów uprawnych, trafi do studni, warstw wodonośnych, wód powierzchniowych i gruntowych.
Eksperci alarmują, że już teraz powinniśmy planować rozwój miast w oparciu o mapy, które uwzględniają cykliczne zalewanie przez morze. Specjaliści z Niemieckiej Federalnej Agencji Żeglugi i Hydrologii szacują, że poziom Bałtyku podniesie się w bieżącym stuleciu od 50 cm do 3 m. Nawet w przypadku scenariusza optymistycznego konieczne będzie branie pod uwagę wzrostu poziomu Bałtyku przy planowaniu przestrzennym w rejonach nadmorskich.
“Prognozy wskazują, że jeśli Bałtyk podniesie się o metr, zalane zostaną tereny w rejonie Trójmiasta i wzdłuż dolnego odcinka Wisły, część Półwyspu Helskiego i Mierzei Wiślanej, które przeistoczą się w wyspy” – wyjaśnia prof. Jacek Jania z Uniwersytetu Śląskiego, przewodniczący Komitetu Badań Polarnych PAN.
Za pomocą strony internetowej stworzonej przez NASA można sprawdzić, jak zmieni się linia brzegowa w przypadku podniesienia się poziomu morza o konkretną wartość. Jeśli poziom ten wzrósłby o dwa metry zalana zostanie całość Żuław Wiślanych i znaczący obszar między Tczewem a Malborkiem. Spora część Słowińskiego Parku Narodowego znajdzie się pod wodą, a Jezioro Żarnowieckie będzie jedną z zatok nowo powstającego morza. Hel, do tej pory półwysep, będzie szeregiem niewielkich wysepek. Do morza dołączą wody przybrzeżnych jezior Pomorza Zachodniego, od Jarosławca, przez Koszalin, Kołobrzeg, Niechorze, aż po Zalew Szczeciński. Spora część Szczecina także zostanie zalana, a wysoki poziom wody wleje się w dolinę Odry i dotrze w okolice Cedyni (na wysokości Gorzowa Wielkopolskiego).
“Nie jesteśmy Holandią, ale wzrost poziomu morza o 1 m spowoduje wielkie zmiany” – tłumaczy prof. Jania.
Naukowy fakt wzrostu poziomu mórz nie powinien nas zaskakiwać, ale przygotowywać na to, co nastąpi. Bez odpowiedniego planowania przestrzennego, a także bez jakiejkolwiek wizjonerskiej próby poradzenia sobie z nieregularną i ciągle niestabilną linią brzegową, jesteśmy skazani na chaos decyzyjny i liczne błędy. Te, podejmowane na najwyższych szczeblach, mogą doprowadzić do ludzkich tragedii, a nawet śmierci.
Raz rozpoczętego procesu ocieplania się klimatu i topnienia lądolodów nie da się zatrzymać w czasie jednego pokolenia. Miną lata zanim odczujemy skutki decyzji podejmowany dzisiaj. Jednak zmiany – czy tego chcemy czy nie – nastąpią. Pytanie zawsze pozostaje tylko jedno: jak będziemy na nie przygotowani?
Tekst: Michał Lewandowski