Piszę ten tekst nie po to, aby teraz każdy z was przez najbliższe dziesięciolecia reanimował stare truchła wszelkich artykułów gospodarstwa domowego, czy żeby chodził w starych szmatach do śmierci tylko dlatego, że etyka nam nie pozwala kupić ślicznego wymarzonego stolika, czy swetra z sieciówki. Chcę pokazać, że musimy zacząć się reflektować, zastanawiać, poddawać obecny stan rzeczy pod wątpliwość – wszelkie objawy bezrefleksyjności i braku zainteresowania zaprowadzą nas do scen z Mad Maxa – gdzie będziemy zabijać za kilka łyków wody pitnej.
Rozbujany i pozbawiony hamulca konsumpcjonizm prowadzi nas prosto w ścianę. Kupujemy, wyrzucamy, kupujemy, wyrzucamy. Problem braku kontroli nad sztucznym kreowaniem potrzeb jest na tyle duży, że już przestaliśmy zauważać, jak bardzo nam zagraża. Wiodące marki wypuszczają flagowe modele swoich produktów przynajmniej raz na sezon, ładując nieprawdopodobne ilości pieniędzy w reklamę – ta z kolei, podparta gazylionem wyników badań socjologicznych, zarówno bezpośrednio, jak i bardzo często podprogowo – wmawia nam, iż danego przedmiotu potrzebujemy. I choć może się nam to wydawać idiotyczne, to dostęp aplikacji najpopularniejszych mediów społecznościowych do naszych mikrofonów w smartfonach nie tylko pozwala nam przesyłać wiadomości głosowe, ale daje szansę potencjalnym sprzedawcom na poznanie naszych zainteresowań, oczekiwań czy wymagań konsumenckich. Konsumpcjonizm, a więc także jego starszy brat kapitalizm, posiadają takie narzędzia, że nasze ograniczone móżdżki nie są sobie w stanie wyobrazić, jakiego kalibru są to artylerie, by nie rzec – wojska.
Kiedy ostatnio oddałeś parasolkę do naprawy? Albo rozprute na szwie spodnie do krawca? A buty do szewca? Zapytacie – ale po co oddawać plastikowy parasol do fachowca, skoro kosztował grosze i lepiej, taniej i łatwiej wyrzucić i kupić nowy? Sami się przecież na to godzimy. Z jednej strony wiemy, że ten najpopularniejszy w Polsce parasol ze znanej sieci drogeryjnej za 20 złotych wytrzyma do pierwszego wiatru, ale z drugiej żal nam 200 złotych na ten porządny od polskiego producenta z Podhala – parasol, który spędzi z nami lata, jeśli nie dziesięciolecia. Ja znalazłem naprawdę dobry parasol kilka lat temu i ma wszystkie pod sobą – lata lecą, a on się nawet nigdy nie wygiął. A ten dizajn!
Nasze wygodnictwo objawiło się wyraźnie przy luzowaniu obostrzeń po pierwszej fali koronawirusa rok temu. Kolejki do najpopularniejszego sklepu meblowego ciągnęły się w nieskończoność. Żartowałem sobie, że w pandemii się ludziom meble pokończyły. A prawda jest zgoła inna – jesteśmy znudzeni naszą jednorazową przestrzenią, a wykreowane sztucznie potrzeby i gusta pchają nas do wymieniania wyposażenia domu częściej, niż nasi rodzice wymieniali rękawiczki. Wzmożona obecność w domu spowodowała, że częściej patrzymy na meble kupione 4 lata temu, które dzisiaj nie mieszczą się kanonie piękna i dizajnu instagramowych influenserów wnętrzarskich, opłacanych przez zagraniczne koncerny. Ta cegła na ścianie jest już passe, biała podłoga winylowa ustąpiła miejsca parkietowi francuskiemu, a trawa pampasowa to rok 2020, więc w tym roku to już niezłe faux pas. I może to jest ten moment, kiedy niejedno z was się zatrzyma i zauważy, że dało się wciągnąć w ten wir – no bo przecież mnie stać, nie jest to takie trudne, jak w czasach moich rodziców, nie muszę stać w kolejkach po meblościankę i mieć jej potem 30 lat – gusta się zmieniają, meble są już nie tak trwałe. No i najważniejsze – sprzęty są coraz lepsze. Coraz szybciej, coraz lepiej, coraz więcej, coraz drożej – a nade wszystko coraz mniej odpowiedzialnie, coraz bardziej nieekologicznie i zdecydowanie zbyt egoistycznie.
Żeby trochę złamać ten nastrój katastrofy i zbliżającego się nieuchronnie końca, mam dla was kilka propozycji – jak dać różnym przedmiotom drugie życie, jak zatrzymać ten bezmyślny nurt, dążący do katastrofy. A może bardziej – jak żyć życiem z drugiej ręki. Bo przecież właśnie po to są te wszystkie kampanie reklamowe, po to napisana została encyklika Laudato Si, czy powołany Caritas Laudato Si – by się nawzajem wspierać, dopingować – by mówić, jak to jest szalenie ważne, każdy najmniejszy krok. Samym narzekaniem, jak to jest źle nic nie zmienimy – ale już zaproszeniem do zmiany i pokazaniem jak ją wprowadzić – już tak. Sam z tych rad korzystam i pokazuję wam jedynie realny sposób na etyczne wyposażenie domu i szafy.
1) odnawianie starych mebli
Wiele z was pewnie w połowie tego punktu przestanie czytać, bo jest to zdecydowanie krok, który nawet dla takiego freaka jak ja był trudny – pamiętam jak mój dziadek przynosił meble ze śmieci i w mojej głowie młodego przedstawiciela klasy średniej nie mieściło się to, że wykorzystywanie pozostawionych przy altanach mebli jest tak super. Dzisiaj ze śmieci (lub z różnych portali ogłoszeniowych za drobne grosze) wyposażyłem pół domu i mam świadomość, że takich okazów nie znajdzie nikt. Moja serdeczna przyjaciółka robi różne tripy po śmietnikach, przeszukuje różne fora w mediach społecznościowych, podsyła mi linki – po to, by tym meblom dać drugie życie, wykorzystać je, mieć w domu piękne unikatowe jednostki i nie produkować kolejnych śmieci. W większych polskich miastach działają w mediach społecznościowych specjalne grupy, gdzie ludzie – jak tylko widzą jakieś meble w dobrym stanie, a nie biorą ich dla siebie – szybko wrzucają zdjęcia z adresem. Ludzie rzucają się bez opamiętania i często najciekawsze komody znikają w kilka minut. Ja natomiast, w zależności od stanu takiego mebla, podejmuję decyzję, czy odnawiać go już teraz i zamieniać w cudeńko, czy dać sobie czas i w wolnej chwili lekko tylko podrasować. Dorobiłem się w ten sposób własnymi rękoma zrobionego fotela Lisek, odmienionej całkowicie komody z popularnej sieci meblarskiej, krzesła muszelka, czy wspaniałej komody z lat 60’. Mój salon w tej chwili wygląda jak Apartament Dewizowy w Hotelu Orbis w 1975 roku, choć nadal czeka mnie ogarnięcie stolika RTV i kwietnika. A, no i drugi lisek czeka w piwnicy. Mam zaprzyjaźniony sklep tapicerski, gdzie zaopatrzam się w niezbędne materiały i produkty, kursy odnawiania starych mebli przechodzę u znajomych lub znajduję w sieci, a potrzebne narzędzia albo kupuję (gdy wiem, że mi się jeszcze przydadzą), albo pożyczam – co w dobie zdecydowanej nadprodukcji wydaje się być najrozsądniejszym. Czas poświęcony na doprowadzanie mebla do stanu świetności to czas wyciszenia, odpoczynku i relaksu – tylko ja, szlifierka, taker i welur.
2) second-handy
Temat rzeka. Pokolenie millenialsów czuje wstręt i odrazę na myśl, że mogliby założyć na siebie ubranie po kimś – jednocześnie bagatelizując fakt, iż w przeciętnej sieciówce każda sztuka odzieży jest ubrana w przymierzalni jakieś 1000 razy, nim zostanie sprzedana – i to przez 1000 różnych osób. Wtóruje temu fakt, iż millenialsi zdecydowanie potrzebują mieć, posiadać – to podkreśla zdobyty ciężką pracą status społeczny. I jestem w stanie wyobrazić sobie różne trudne emocje, uprzedzenia czy żale do dzieciństwa. Jednak dzisiaj już naprawdę nie jest czas na nieleczone zranienia i ich globalne konsekwencje. Tym bardziej, że w second-handach znajdziemy za grosze odzież ze zdecydowanie wyższej półki i lepszej jakości, niż te bangladeskie koszulki z stówę w jakiejś nieetycznej sieciówce. Choć przyznam, iż ostatnio trochę nie miałem czasu szperać po lumpeksach – kupiłem jedynie wymarzony płaszcz, golf ze znanej marki czy spodnie – jak na mnie szyte. W przeszłości moja szafa pękała w szwach od znanych projektantów, których ubrania kupowałem często z metką. Aż dziw mnie brał, ze ktoś to oddał. Najważniejsza rada – do lumpeksów chodź najedzony i z zapasem czasu – daj sobie przestrzeń do spokojnego przeszukania wszystkich wieszaków, koszów i działów. Pamiętaj, że po praniu ten specyficzny zapach naprawdę zniknie. No i najważniejsze – nigdy się nie nastawiaj. Idź zawsze z otwartą głową, bez oczekiwań – niekiedy znajdziesz projektanta z Paryża, a często wyjdziesz z pustymi rękami.
3) wymiany internetowe
Moja żona jest królową darmowych ciuchów i urządzeń AGD. Pół szafy ma za darmo, ogarnęła nam odkurzacz, malakser, blender kielichowy, czy mnóstwo innych rzeczy. Sam jestem szczerze zdziwiony, gdy znów wchodzi do domu z jakąś siatą i oznajmia, że te dresy kosztowały ją opakowanie suszonej żurawiny. W wolnej chwili często zagląda na facebooku do różnych grup typu “oddam/wymienię Kraków” i nora niczym mrówkojad, czy wśród tych przeróżnych artefaktów ktoś nie wystawił akurat czegoś w jej rozmiarze i guście – jak płaszcz, czy buty. Wtedy prędziuchno pisze na priv, w drodze z pracy podskakuje do autora i wraca do domu ze swetrem dzierganym przez babcię, którego żadna inna dziewczyna w życiu nie będzie miała.
Oboje tak mamy, że zanim odwiedzimy galerię handlową, najpierw poszukujemy danego przedmiotu w sieci, w lumpeksie, czy w jakimś lokalnym sklepie – bo jak już kupować, to może niekoniecznie w wielkim koncernie?
4) minimalizm
Będąc totalnym chomikiem z piwnicą zawaloną przydasiami pod sufit czuję się jak hipokryta. Muszę jednak, również do siebie, z dziennikarskiego obowiązku napisać, iż minimalizm jest zdecydowanie najbardziej potrzebną w XXI wieku zasadą przestrzenną, socjologiczną i duchową. Chcemy więcej, mocniej, żywiej. A tymczasem okazuje się, że nasze głowy są za małe na tak wiele i często wypadają na pierwszym zakręcie. Muszę się jednak pochwalić, że oboje z żoną walczymy o ten minimalizm – powoli przekonujemy się do przejrzenia tej piwnicy i wystawieniu w internecie tego wszystkiego, co już jest dawno przez nas zapomniane. Chcemy pozwolić tym rzeczom wrócić do życia, do obiegu, do funkcjonowania. Bo może ktoś inny o nich marzy, a u mnie albo się kurzą, albo wylądują w koszu.Chrześcijaństwo to miłość, ludzie mają ziemię poddaną, a zwierzęta i inne stworzone przez Boga rzeczy są dobre. Musimy więc, jako gospodarze tej planety o nią zadbać. Warto wyjść ze swojej strefy komfortu – wygodnego życia konsumenta – by już nigdy nie wrócić. Bo jak już się raz wyjdzie i zanurzy w tym życiu wielorazowym, to łapie się za głowę i wciąż siebie pyta: Jak ja mogłem być takim głupim egoistą?
Tekst: Dawid Kostkowski